Dyniowy krem rozpoczyna jesienne dynio-przepiso-dawanie!
Nadajmy mu szałową pełną nazwę:
Dyniowy krem z mleczkiem kokosowym i chia
//dynia i chia – to jest medialne!
Taki kremowy deser to łatwizna. Trzeba mieć puree z dyni. Temat dyniowego puree rozwinę na dniach, bo to dość ważna kwestia w dyniowych przepisach. Mówiąc w skrócie – dynie można podzielić na “puszczające soki” i na “chłonące soki”. Jak łatwo się domyślić, z jednych trochę tego soku trzeba odparować, w innych dodać.
Żeby pyknąć puree można obrać dwie drogi:
- puree z dyni gotowanej – dynia w kostki, trochę wody, gotujemy do miękkości i blendowanko
- puree z dyni pieczonej – (moje ulubienniejsze) – dynia w plastry, piekarnik 170C i do miękkości. Blendowanko – jak za sucha to dolewka wody/mleka
Dynia ze skórką czy bez?
To zależy od skórki – w świeżych dyniach bardzo często skórka jest miękka, więc nie trzeba się jej pozbywać, w takich dłużej przechowywanych warto się jej pozbyć. W wersji pieczonej robię to po upieczeniu, więc nie zajeżdżam się tak bardzo, jak przy obieraniu dyni surowej.
Wracając do dyniowego kremu…
Właśnie przez motyw puszczania lub pochłaniania soków, trudno jest podać konkretne proporcje.
Robiłam tak, że do blednera nalałam trochę mleka – ze 200 ml – wrzuciłam 100 g pieczonej dyni Hubbard (ona jest bardzo chłonna i maksymalna możliwa opcja do blendowania to stosunek 1:1).
Gdy te 100 gramów się rozblendowało to dodałam jeszcze 100 g.
Do tego dwie łyżeczki miodu (każdy daje wg uznania ofc) i pół puszki mleczka kokosowego.
Przestało mi się to dobrze blendować, więc dodałam trochę zwykłego mleka.
Całość ma być taka dość gęsta, ale też dość rzadka (tak tak tak – właśnie TAKA) – taka nalewalna.
Na tym etapie można sobie spróbować czy słodkość jest ok. Dosłodzić, doblendować.
Dorzucam nasion – tyle, żeby było dobrze (ja dałam ze trzy łyżeczki) i z nasionami już tylko lekkie mikśnięcie (żeby ich nie rozmiksnąć) i rozlewam do szklanek.
Do lodówki na noc – nasiona chia pęcznieją i trochę zagęszczają całość.
Do zdjęcia dodałam listek mięty… i później, na etapie degustacji (mhmmm omonommm) ta nutka mięty bardzo dobrze tutaj pasowała… widzę więc do tego kleks jakiegoś miętowo kwaskowego dżemu…
Nie miałam, nie dałam, ale wizualizując posiadanie to dawałabym i by pasiło.