Plan był taki, że jak tylko się przeprowadzimy to priorytetem są kury. Plany mają jednak to do siebie, że nie zawsze współgrają z rzeczywistością.
Pierwsze potencjalne pomieszczenie na kurnik ostatecznie zostało zdyskwalifikowane (będzie moją kuchnią!).
Drugie – położone było w miejscu gdzie wypasały się kozy. A kozy z kurami raczej nie powinny sąsiadować. Trzeba więc wyprowadzić kozy, żeby móc wprowadzić kury.
Do tego – to pomieszczenie przeznaczone na kurnik było tak załadowane różnościami, że za każdym razem gdy tam podchodziłam ogarniała mnie bezsilność.
Jednak… dnia pewnego nadjechał kontener, dnia innego była zbiórka gabarytów i jakoś udało się odgruzować nasz przyszły kurnik!
Wychodziliśmy na prostą, ale droga jeszcze daleka… Bo, żeby wprowadzić kury do ogrodu, musimy wyprowadzić kozy. Pierwsza próba wyprowadzenia kóz z ogrodu do sadu skończyła się pokonaniem starego płotu, wyżarciem, malin, jeżyn, kukurydzy….
Kozy wracają więc do ogrodu… kury muszą poczekać.
Czas więc na kolejny plan – ogrodzenie dla kóz. Opcji jest cała masa – drewniane? z siatki? pastuch? betonowane? Bez doświadczenia trudno wymyślić co będzie najlepsze, a znamy już charakter naszych kóz… więc “bylejakość” niewskazana. W końcu – słupki zostały wybrane, zamówione i czekamy na dostawę – “w przyszłym tygodniu będą droga pani” usłyszałam w czasie rozmowy telefonicznej.
Przyszedł Przyszły tydzień
dzwonią “słupki” – “bardzo, ale to baaardzo nam przykro…. ale Pani zamówione słupki inny sprzedawca przez przypadek sprzedał… w przyszłym tygodniu będą kolejne” (marzyłam o tych słupkach bo to był drugi gatunek a cena dwa razy niższa)… czekam więc cierpliwie…
Nadszedł kolejny Przyszły tydzień
słupków jak nie było tak nie ma – dzwonię – co słyszę? – “droga pani, w tym tygodniu chyba nie będzie transportu w pani rejony, noooo… może w piątek…. ale jak nie to w przyszłym tygodniu na pewno”
Jak można się domyślić słupków nadal nie było.
Zadzwoniłam więc i potwierdziłam raz jeszcze zamówienie słupków, ale tym razem w wersji odbioru osobistego – powiedziałam, że w przyszłym tygodniu przyjadę… w przyszłym jakoś mi o drodze nie było… i w kolejnym też. W końcu słupki zadzwoniły – czy Pani odbierze TO zamówienie – ja na to – jaaaasne – ale w przyszłym tygodniu 😉
Kuuuuuurczaki – poniosło mnie, nie o słupkach miało być….
Znaczy miało być ale nie tak ze szczegółami. Ostatecznie słupków nie było, więc kolejny plan w opracowaniu. W międzyczasie kurnik został zdezynfekowany, sufit ocieplony, i ściany pomalowane. Zamówiłam też deski na grzędy (na przyszły tydzień ofc).
Kozy pokonują pastucha po raz pierwszy
Co do ogrodzenia – padło na pastucha elektrycznego – zamówiłam cały zestaw. Zamontowaliśmy. Puściliśmy kozy… pobiegły na jabłka… galopując pokonały pastucha – dorosłe między linkami, młodsze pod linkami… ktoś tam strzała oberwał, ale większego wrażenia to nie zrobiło.
Kozy pokonują pastucha po raz drugi
doczepiliśmy więc trzecią linkę. A na trasie galopu do jabłonki – ustawiliśmy miskę z jabłkami, żeby się zatrzymały przed ogrodzeniem, zamiast galopować na jabłka i taranować pastucha. Plan się powiódł – nie było szaleńczego galopu. Kozy zostały na łące. Po jakimś czasie sprawdzam – dzieci po drugiej stronie – przechodzą pod linkami….
Kozy już nie pokonują pastucha
doczepiamy więc czwartą linkę i to pomaga!! Kozy już prawie nie pokonują pastucha – zdarzają się czasem jakieś sytuacje, że ktoś przejdzie, ale coraz rzadziej… Zaczynają rozumieć, że przechodzenie w pojedynkę się nie opłaca, bo reszta, już bardziej doświadczonych, nie pójdzie. A koza stadna jest i samej nudno po drugiej stronie pastucha… Sprawa wymagała chyba cierpliwości i poznania.
Kozy można więc uznać za wyprowadzone…
Czas na grzędy
Tradycyjnie “przyszły tydzień: okazuje się być jednym z kolejnych “przyszłych” ale ostatecznie grzędy docierają. Montaż był już chwilą bo miałam tyle czasu na opracowanie planu i przećwiczenie go kilka razy w myślach, że mogłam działać z zamkniętymi oczami…
tadaaaammmm
jest!!
Kurnik jest, kur brak…
Obdzwoniłam okoliczne ogłoszenia olx – albo nie mają czasu, albo kury jakieś młode…
Dnia drugiego miałam wyjazd do Opola… w drodze powrotnej: jadę sobie jadę… a tu znak “KURY KACZKI”
Nie nie nie nie…myślę sobie – nawet o tym nie myśl!
Jadę dalej i w głowie powtarzam – noł noł noł noł – masz prawie 100 km….
Zawróciłam 😮
Podjechałam
Wygrzebałam resztki gotówki
Wybłagałam “kurę z jajkiem”
Dokupiłam trochę paszy (jednak rozsądek mnie nie opuszczał i pomyślałam żeby im też jedzenie kupić)
I wracałam z siedmioma kurami w bagażniku 😀
Zacieszałam się do siebie pod drodze jak głupia,
a Argon zaglądał raz na mnie, raz do bagażnika….
Zakwaterowane
… ale jakoś tak pusto trochę.
Zdecydowanie trzeba dokupić kilka 😀
Więc… dwa dni później
Dziewczyny są, ale faceta nie ma!!
Poszukiwania trwają…. – olx, grupy facebookowe…
Łatwo nie było, szybko też nie… ale ostatecznie się udało!
Warto było czekać 🙂
PRZED
PO
Czytam i sikam ze śmiechu 😀 Dlaczego kury odchowane a nie pisklęta? Pisklę wychodzi 2x taniej w odchowie do dojrzałości. No i gniazda są za nisko – jak zasrają podłogę to gniazda utoną 😉 No chyba że sprzątacie u nich mega często 😀 A co do kóz – u nas też jest jedna franca co zawsze wylezie. Owce są jednak o niebo łatwiejsze w obsłudze 😀
W kurniku sprzątamy często, więc nie ma “zalewania” i o dziwo te gniazda najniżej są najbardziej oblegane ?
Co do odchowu – jestem zbyt początkująca, żeby porywać się na maluchy. Może kiedyś…