Fajnie jest mieszkać na wsi
A po ilości odwiedzin domyślam się, że fajnie jest też odwiedzać wieśniaków.
Problem jest jednak taki, że na wsi jest codziennie coś do robienia, ktoś do nakarmienia, coś do posprzątania, pozbierania, wyniesienia itd. i czasu na goszczenie gości zostaje niewiele.
Powstał więc projekt
“Dzień pracy na wsi”
– cały dzień (lub dwa, lub trzy) u nas… ale nie tylko tak U NAS ale bardziej Z NAMI. Współpracujemy – ktoś rozpala ognisko, ktoś grabi liście, ktoś robi sałatkę dla zwierzaków, ktoś przenosi snopki słomy z pola do stodoły, ktoś robi kawę (lub częściej drineczka)… tym sposobem “zyskujemy” czas, żeby wieczorem się pogościć, poogniskować, pogrilować czy powędzić a nasi goście mają okazje pobyć wieśniakami (z wyboru?).
I taka akcja właśnie zdarzyła się przy okazji testu NHAT mojego pasterskiego psa.
Aga i Sonia – właścicielki sióstr Argonika-Duponika też przyjechały na egzamin.
W piątek do południa byliśmy w Chróścinie i się testowaliśmy pastersko a po wszystkim wróciliśmy do nas na Wieśniacki Weekend.
Zadanie do wykonania było już ustalone i konsultowane wcześniej
– CEL do zrealizowania –
KASZTAN I JEGO PLONY
Już na kilka dni przed przyjazdem dziewczyn błagałam o wiatry, tańczyłam taniec huraganu, i wyczekiwałam każdego ruchu gałęzi… – im więcej liści i kasztanów spadnie… tym więcej dziewczyny wyzbierają.
A było co zbierać…. OJ było!
Kasztan w tym roku dał z siebie wszystko… i dorzucił też gratis w gratisie!
Motywem przewodnim było
zaspokajanie potrzeb psychicznych
Na wsi człowiek potrafi się wyciszyć, ale w mieście….
w mieście – nie wszystkie potrzeby można zrealizować w kasztanowy sposób.
Kasztany dają wiele możliwości.
Gdy tylko w internetach trafiłam na tę grafikę wiedziałam – że to jest TO – TO będzie przyświecać jesieni pod kasztanem!
Kto by pomyślał, że figurki z kasztanów pomogą w tak wielu sprawach…
Mi najbardziej spodobała się opcja laleczek voodoo i bałwochwalstwa…
lubię sobie powiedźminić i pobałwochwalstwić
(przeczytaj ten ostatni wyraz na głos)
Ale co kto lubi… Dziewczyny skupiły się na potrzebie turlania okrągłych, brązowych obiektów…
i turlały sobie tak wózek za wózkiem…
Obiektywnie oceniając skutki terapii kasztanowej mogę zdecydowanie stwierdzić, że DZIAŁA!
Uśmiech na twarzach, radosne błyski w oczach a później spokojny sen
– TAAAK – kasztany działają cuda!
Psy nasze, niby mądre, ale jakoś nie współpracowały – częściej wyciągały kasztany z wiadra… niż je tam wrzucały.
Namówienie całej trójki na fotoseszyn w wózku to było nie lada wyzwanie!
Merka wiecznie odwrócona, Bonka albo oczy zamknięte albo uszy postawione…
Jedynie Duponik dobrze się czuje przed obiektywem…
Robota paliła się w …. balii
a kasztanów na wieczorne zabawy twórcze przybywało!
Za połowę zapakowanego wózka była nagroda motywacyjna – DRINECZEK
A po alkoholu jak to bywa… ZADYMA!
I to nie byle jaka zadyma bo…
Zadyma na dwóch frontach
Bo straty energii trzeba uzupełniać (pracy nie brakuje)
Te przysmaki z tyłu wędzarni, w tle… (to się może wydać dziwne) są to przełyki dla psów – TAAAK – wędzimy też przysmaki dla psiaków!
Bo im energia też spada w zastraszającym tempie.
Już po pierwszym wózku nastąpiło rozładowanie!
Tak wyglądają przełyki po uwędzeniu.
Przechowują się świetnie przez dłuuugi czas.
Sonia doszukała się w nich kalmarów… więc przyrządziłam.
Kalmary po wieśniacku
W międzyczasach starczyło mocy na przenoszenie snopków z pola do stodoły