Przygotowując się na kozy przygotowywałam się też na dojenie. Teoretycznie ofc. Oglądałam filmiki, przeżywałam razem z aktorami, próbowałam sobie tak – w powietrzu…
Byłam przygotowana – serio
Ogólnie teoria dojenia brzmi łatwo – zaciskach na górze i ściskasz poniżej = mleko leci. Czynność powtarzasz aż przestanie lecieć. Ah – uprzednio należy kozę przywiązać żeby się nie wierciła, umyć wymionka, wymasować…
Przygotowania
Idę więc po wiaderko z ciepłą wodą, zabieram też szmatkę. Wszystko czyściutkie ustawiam obok niestety dość prowizorycznego miejsca do dojenia. Będzie git.
Idę po kozę
Koza sama się losuje – ta która pierwsza podeszła do furtki zostaje nominowana na pierwszy ogień. Udaje mi sie bez większego problemu założyć jej obrożę (pożyczoną od Argona) podpiąć smycz (też Argona). Idziemy więc sobie w stronę stanowiska do dojenia… i w tym czasie orientuję się, że nie przygotowałam dla kozy zajęcia (jedzenia) na czas dojenia.
Zawracamy z kozą
Koza zdziwiona nagłą zmianą planów porusza wszystkimi swoimi kończynami w dość nieogarnięty sposób, ale idealnie celuje w wiaderko z czystą wodą i szmatką…
przewraca mój Zestaw Niedoświadczonego Czyściciela Wymion
nawet tego nie zauważając…
OdParkowuję kozę (co nie jest łatwe, bo gdy chcę namówić koze do wejścia przez furtkę, to inne próbują wychodzić) i zaczynam działania od początku
Podejście Drugie
jest wiaderko z ciepłą wodą, jest szmatka, jest i jedzenie. Obroża gotowa, smycz gotowa – losujemy kozę.
Wylosowana!
zapinam więc kozę w mojej prowizorycznej dojalni
…poprawiam ustawiam, myję wymiona i masuję 60 sekund tak jak nakazano. Przymierzam się do dojnięcia… a ta zaczyna się wiercić.
wtf?!?@#$
jedzenie zjedzone! a ja nawet nie wydoiłam kropli mleka. Nic to – sięgam po suchy chleb – to ją zajmie. Zyskuję kilkanaście sekund. Robię więc tak jak na filmikach pokazywano – zaciskam na górze i pociskam niżej – LECI! SERIO LECI!
Podaję więc kozie jeszcze trochę chleba (wiem, wiem – nie wolno za dużo – ale co mam robić jak ona się wierci??)
Działam sobie dalej i zadowolona widzę już oczyma wyobraźni pełną szklankę mleka… aż tu nagle – PRZESTAJE LECIEĆ! w misce mleka ledwo na dnie – serio – to mało zabawne jest.
Robię dwa wdechy i myślę i myślę i myślę i analizuję… (koza zjadła chleb i się wierci)… idę obadać listę z opisami i numerkami kóz – tak – moje podejrzenia się sprawdzają – to Mamuśka jest. Z Mamuśki dwie pijawki spijają mleko, więc dla mnie zostało to co w misce widać… a widać tego niewiele.
Odprowadzam kozę do ogrodu – bo taki jest właśnie plan, że wydojone idą do ogrodu, żeby nie mieszały się z niewydojonomi, bo ich nie rozróżniam, a nie sądzę, że będą się dawały co chwila obmacywać, żeby sprawdzić czy już dojona czy nie.
Można powiedzieć, że jestem już doświadczona. Więc tym razem będzie łatwiej. Akcesoria do higeny przygotowane, jedzenie gotowe, artykuły do spętania kozy też są.
Losuję i do dzieła
Poszło gładko o dziwo, więc odprowadzam kozę do ogrodu. Wracam do koziarni… w misce z mlekiem pusto. Argon i Czarny uśmiechnięci. Kolejna uwaga na listę – nie zostawiaj miski z mlekiem na poziomie zasięgu Potworów.
Kolejna koza…
jest mleko 🙂 Doję sobie wesoło, trochę długo to trwa, bo jakoś sporo tego mleka chyba, a ja za szybka nie jestem w swoich działaniach.
Koza stoi sobie spokojnie, przeżuwa coś tam i zaczyna meczeć.
Druga jej odmekuje.
Jakoś takie średnie uczucie – bo mam wrażenie, że gadają o mnie, że powolna jestem i że jakoś muszą dać radę.
Ta Dojona mówi pewnie – “boooshe ile to jeszcze będzie trwało”
a ta druga odpowiada jej – “stój spokojnie niech uczy się, im szybciej załapie tym lepiej dla nas”.
Dojona znów jej coś odpowiada – pewnie w stylu “poczekaj na swoją kolej to zobaczysz co ona wyprawia”…
…i tak sobie pomekiwały a ja doiłam i doiłam…
do momentu aż Dojona stwierdziła, że nie ma już siły do mnie i dała z kopytka wprost w miseczkę…
Powiedziałam jej, że głupia Sucza jest i wywaliłam na ogród.
Nie lubimy się.
Ale ma imię – Sucza.
Dalej było już tylko lepiej
… choć nie da się ukryć, że o gorszą wersję trudno by było, więc to marne pocieszenie. Z ciekawych doświadczeń mogę jeszcze wspomnieć, że mleko nie zawsze leci w kierunku, który sobie człowiek zaplanuje – te dziurki w wymionach – niektóre, nie są chyba jakoś centralnie ułożone/skierowane i można sobie (lub kozie) obryzgać nogi.
Nie napiłam się koziego mleka ani pierwszego, ani drugiego, ani nawet trzeciego… Przeboje w trakcie dojenia, kopytko w misce itp. nie pozwoliły mi zaufać czystości mleka. Zwierzaki i Pijawki się cieszyły – dostawały całość.
Dziś (po kilku mniej lub bardziej udanych dojeniach) życie stało się łatwiejsze.
Zamiast miseczki z ciepłą wodą i szmatki – mam nasączone chusteczki do mycia wymion. Zapakowane bezpiecznie w wiaderku – wyjmują się pojedynczo, czyściutkie i świeżutkie.
Zamiast miski na mleko mam SuperDuperHiper dojarkę – zasysa się wymionka i mleko leci bezpiecznie, z dala od kopytek i innych niespodzianek, przewodami, do szczelnie zamkniętego baniaczka.
W nagrodę za cierpliwość kozy dostają nawet cytrynowo-miętowy balsam na wymiona po dojeniu (rozważałam czy Sucza zasługuje – ale ostatecznie – niech ma).
Nie takie straszne to dojenie… ale cierpliwości i samozaparcia wymaga.
Ogarniamy już całość razem z moim psem pasterskim. On pilnuje, żebym nie zapomniała zdoić pierwszych kilku kropli do miski – sapie mi za plecami jak myję wymiona – “pamiętaj do miski do miski do miski”. Odwracam się i daję mu tych kilka kropli a on później zafascynowany leży i patrzy na przewodu jak tam sobie mleko płynie…